Dwa wpisy w tygodniu to dużo
05 Mar 2017Trzeba znaleźć na nie czas, pokonać wewnętrznego prokrastynatora i zwalczyć brak natchnienia. Można ciężko pracować, żeby tego dokonać, albo spróbować znaleźć sobie jakieś sprytne podejście do tego, jak efektywniej wykorzystać czas i natchnienie. Jakiś czas temu wpadłem na pomysł, jak zorganizować sobie pisanie bloga i wierzę, że takie podejście pozwoli mi wypuszczać dwa posty w tygodniu.
Do tej pory, kiedy tworzyłem większe merytoryczne wpisy, np. ten o Kafce, albo ten o GitLabie, miałem wyrobiony pogląd na określone zagadnienie, albo stworzyłem już sobie jakieś rozwiązanie i przekonałem się, że działa. Potem punktowałem ważniejsze myśli, pisałem kolejne sekcje i krok po kroku wyłaniał się mniej lub bardziej wartościowy content. Kiedy przez parę miesięcy robiłem przeglądy linków do treści, które mnie zainteresowały, podejście było podobne. Najpierw miesiąc przeglądania, przesiewania i spisywania, a potem, kiedy miesiąc się skończył, jeszcze raz selekcja, czytanie, i na tej podstawie tworzenie posta. Tak czy inaczej, kiedy teraz sobie o tym myślę, wydaje mi się, że było to podejście raczej siłowe. (Work hard, a nie smart).
Nie uważam oczywiście, że takie podejście jest złe, po prostu może dość mocno ograniczać. Bo to już nie jest start small, tylko z jednego wpisu robi się całkiem spora bryłka czynności do ogarnięcia i duży próg wejścia. Po pierwsze, trzeba zrobić dużo przed i wokół samego pisania. Po drugie, w jakiś sposób trzeba zmuszać się do tego, żeby przez długi czas skupiać się na jednej rzeczy (vide ten wspomniany wcześniej wpis o Kafce). Albo jeszcze inaczej, tak jak przy przeglądach linków, narzucić na siebie jakąś dyscyplinę, jakiś schemat postępowania, który dość mocno przypomina waterfall z fazami na zbieranie informacji, selekcję i wreszcie pisanie. Podejście siłowe.
Ostatnio zacząłem trochę eksperymentować i zamiast składać naraz duże wpisy, próbuję kawałek po kawałku układać dużo wpisów naraz. W końcu mój umysł nie działa tak, że myślę od początku do końca o jednej rzeczy, tylko myślę o wielu rzeczach jednocześnie i po trochu. Dzięki, Google 😗.
Długie wpisy
Gdybym miał sobie odpowiedzieć na pytanie, czy sam lubię obszerne, przekrojowe, kompletne, obejmujące zagadnienie z wielu stron wpisy, odpowiedziałbym twierdząco. Tyle że najczęściej nie doczytuję ich do końca.
Jakiś czas temu zapisałem się na newsletter Briana Gilhama o wypuszczaniu swoich projektów, produktywności i takich tam podobnych rzeczach. Brian raz w tygodniu, w poniedziałek wypuszcza jakiś wpis i rozsyła go mailem. Nie są to strasznie wielkie opracowania, ale akurat takie, żeby spokojnie je przeczytać w maksymalnie trzy minuty. (Akurat na kompilację średniej wielkości projektu w Scali 😉 ).
Taki pojedynczy wpis niesie jakąś wartość informacyjną, jednak dopiero po przeczytaniu kilku człowiek zaczyna sobie wyrabiać jakiś ogląd na treści przekazywane przez Briana i swój stosunek do nich.
Zresztą sam najczęściej buduję swoją wiedzę właśnie w taki sposób. Zamiast robienia czegoś od początku do końca, składam kawałki rozrzucone w różnych miejscach. Trochę poczytam, trochę spróbuję, trochę pogooglam, a potem chwila na zastanowienie i przechodzę do innego tematu. Kiedy naprawdę muszę coś dogłębnie poznać, wtedy dopiero sięgam po większe opracowanie.
Ponoć jednym z czynników sprawiających, że trylogia Millenium Stiega Larssona odniosła taki sukces była jej konstrukcja, skupiająca się na poświęcaniu każdemu z wątków po kilka stron naraz. Taki sposób przedstawiania treści pasuje do współczesnego sposobu przyswajania wiedzy, wytrenowanego przez Google. Kiedy czegoś szukasz, często nie czytasz jednego artykułu od początku do końca, tylko po kilka akapitów z kilku artykułów. Dopiero potem, kiedy chcesz już coś poznać dogłębnie, nadchodzi czas na dłuższy tekst, kurs, albo kilkudziesięciominutowy filmik na Youtube.
Dużą różnicę widać też np. pomiędzy filmami współczesnymi, a tymi sprzed 20 lat i więcej. Tam było więcej poukładania i logiki, teraz jest więcej stymulacji i rozproszenia informacji. Tak jak w internecie.
Cały czas próbuję siebie zwolnić od wewnętrznej presji tworzenia kompleksowych i poukładanych treści, i mam nadzieję, że jestem na dobrej drodze. Mój mózg przecież tak nie działa, a ten blog w swoim zamyśle ma nie być tematyczny, tylko eklektyczny.
Strumień pomysłów
Skoro konkurs w pewien sposób obliguje mnie do utrzymania odpowiedniej częstotliwości blogowania, a biorąc pod uwagę ograniczenia czasowe nie jestem w stanie w ciągu tygodnia przygotowywać długich, przekrojowych wpisów, pojawiają się dwa pytania:
- Skąd wziąć te wszystkie pomysły?
- Jak utrzymać jakość?
Problem z pomysłami nie polega na tym, że nie mam pomysłów. Problem polega na tym, że kiedy mam pomysł to myślę sobie, że muszę go zapamiętac, a potem zapominam. Problem z jakością może brać się stąd, że jeśli biorę na szybko jakiś pomysł, moje przemyślenia mogą nie być jeszcze wystarczająco dojrzałe, żeby warto było je zamieszczać na tym blogu.
Podstawową rzeczą staje się więc uszczelnienie pojawiającego się strumienia pomysłów.
Zamiast ulotnego zapamiętywania, zapisuję karteczkę na Trello na liście Pomysły
.
Dodaję kilka komentarzy, albo notatek do tej karteczki, żeby było wiadomo, o co chodzi.
Jeśli tych notatek robi się dużo, albo zaczynam już pisać tego posta, to do karteczki dodaję link do dokumentu na Google Drive i przenoszę ją z Pomysły
na Szkice
.
Kiedy pomysł staje się szkicem, rozwijam go po trochu, kawałkami, w zależności od natchnienia.
Od czasu do czasu też przeglądam tę listę i jeśli widzę, że coś jest bardziej zaawansowane w stosunku do pozostałych szkiców, przesuwam odpowiednią karteczkę na samą górę listy.
Kiedy wpis jest prawie gotowy, karteczka przechodzi na W redakcji
.
Kiedy tam sobie leży, ja ostatecznie redaguję wpis, poprawiam jakieś nieścisłości, daję poczytać żonie.
Wreszcie wpis ląduje na blogu, a karteczka na liście Opublikowano
.
Czy taki system działa? Tak w zasadzie to tylko proste i zdroworozsądkowe podejście do rozwiązania dwóch kluczowych kwestii: żeby pomysły nie znikały i żeby wracać do nich wtedy, kiedy jest natchnienie, a nie wewnętrzny przymus. Jestem przekonany, że takie sprytne wykorzystanie natchnienia doprowadzi do powstawania dobrej jakości treści, choć na razie jeszcze za krótko praktykuję, żeby poprzeć swe przekonanie czymś namacalnym.
Taką ścieżkę na Trello przebyły już dwa posty: Stary Rok, Nowy Rok oraz Start small, ale tak naprawdę dopiero od dwóch tygodni intensywniej notuję sobie i rozwijam wpisy zgodnie z opracowanym podejściem. Jest ich na razie pięć, na różnym etapie zaawansowania (powiedzmy od 20% do 70% postępu): o CD w GitLabie, o S3 z przeglądarki, o entropii w kodzie, o prokrastynacji i o stosowaniu Mockito w Scali. Stay tuned.
Postscriptum
Ten post jest wyjątkiem od zastosowanego schematu, bo powstał pod wpływem impulsu. Nie myślałem wcześniej o tym, żeby opisać mój pomysł na organizację blogowania. Po prostu teraz pomyślałem sobie, trochę z przekorą, że skoro w ramach konkursu muszę pisać dwa razy w tygodniu, to mój drugi wpis konkursowy będzie o tym, jak pisać dwa razy w tygodniu.